Wojciech
Jaruzelski
Przemówienie na spotkaniu egzekutywy Komitetu Warszawskiego PZPR z
pierwszymi sekretarzami podstawowych organizacji partyjnych
wygłoszone 11 marca 1989 r.
Serdecznie dziękuję za zaproszenie na wasze spotkanie.
Przyszedłem tutaj nie tyle aby przemawiać, co przede wszystkim słuchać,
wyciągać wnioski, a następnie starać się je — w miarę naszych możliwości —
realizować. Dostarczyliście do tego niemało impulsów.
Przypominam sobie nasze spotkanie przed dwoma laty, w lutym
1987 roku. Wspomniałem wówczas, iż powinniśmy unikać w naszej partii takich
sytuacji, gdy „z góry idzie kazanie, a z dołu idzie biadanie”. Pod tym względem
w ostatnim okresie sporo zmieniło się na korzyść. To niewątpliwie jeden z
efektów X Plenum. Jestem przekonany, że będzie się on nadal potęgował.
Co jest szczególną wartością dzisiejszego spotkania?
Niewątpliwie — atmosfera, klimat. Nie nerwowość, nie gorączka jako zjawisko
chorobowe, ale wysoka temperatura jako zjawisko mobilizujące i twórcze. A
przede wszystkim specyficzny przegląd partyjnych sił, ich kondycji, ich
zdolności do marszu — użyję tutaj znanego wojskowego określenia — ramię w
ramię.
Niedawno słyszałem wypowiedź jednego z towarzyszy, który
stwierdził, iż słabnie więź łącząca członków partii. Uważam ten sygnał za
bardzo istotny, a nawet niepokojący. Ale jednocześnie takie właśnie spotkania —
a przecież powinny odbywać się one w różnych partyjnych środowiskach, w całej
partii, w całym kraju — świadczą najlepiej, że istnieje poczucie naszej
wspólnoty. A zatem poczucie wspólnej siły. Musimy otrząsnąć się z różnego rodzaju
nawet zrozumiałych kompleksów i niepokojów,
mając przekonanie, że będąc razem, realizując wspólnie słuszną linię
partii i pozyskując dla niej ludzi pracy, patriotów naszej ojczyzny, możemy
osiągnąć zakładane cele.
Sprzyjać temu powinno coraz szersze otwieranie domów partii
— nie budynków, instancji, nie gmachów partyjnych, ale właśnie domów partii —
dla wszystkich naszych towarzyszy, dla bezpartyjnych, dla weteranów i w
szczególności dla ludzi młodych.
W pełni podzielam pogląd, iż możemy odzyskać i pozyskać
młode pokolenie jedynie przez tworzenie mu właściwych warunków — nie tylko
materialnych, aczkolwiek są one niezwykle istotne, ale' również warunków
śmiałego artykułowania tego właśnie wspomnianego w dzisiejszej dyskusji
„buntu" młodych, tego niezadowolenia tak cennego, jeśli jest przetwarzane
w konstruktywne działanie. Podkreślamy niejednokrotnie, zwłaszcza w ostatnich
latach, że partia nie jest sama dla siebie. Istnieje dla klasy robotniczej, dla
ludzi pracy, dla narodu, dla Polski. To prawda elementarna. Ale dodam, że
również instancje partii nie są dla siebie, lecz dla szeregów partyjnych, dla
pierwszej partyjnej linii. I wreszcie — ujmując to, oczywiście, w pewnym
uproszczeniu — aparat partyjny też nie jest dla siebie, ale dla wybieralnych
instancji. I tak właśnie trzeba rozumieć istotę uspołecznienia pracy partyjnej.
Niejeden członek partii, zwłaszcza w chwilach goryczy i
zwątpienia, pyta sam siebie — czy też pytają go inni: na co twój wysiłek,
twoje oddanie partii? Co z tego masz? Co z tego będziesz miał? Odpowiedź jest
krótka: i nic, i wiele. Nic — bo żadnych ulg i przywilejów. Wiele — bo poczucie
spełnionego obowiązku, wysoką godność ponadprzeciętnej służby Polsce w czasie
wielkiej historycznej próby.
Wielokrotnie z różnych trybun miałem okazję mówić, że skoro
wybraliśmy drogę pionierską nie ma i nie będzie gotowych recept, szablonów i
schematów. Zainicjowany i realizowany przez partię proces socjalistycznej
odnowy wymaga na równi samodzielności i odpowiedzialności. Dlatego tak ważne
są partyjne i obywatelskie inicjatywy, dlatego z taką uwagą wsłuchiwać się
musimy w to, co ludzie mówią, wczuwać w to, co czują. Pod tym kątem oceniać
własne decyzje i działania. Powinniśmy to robić coraz bardziej wnikliwie, coraz
bardziej umiejętnie.
W tej samej sali, w której spotykamy się dziś,
przeżyliśmy wiele wydarzeń z naszej polskiej i partyjnej historii. Z tego
miejsca padały w ciągu dziesięcioleci różne oceny, różne poglądy, różne słowa.
Bywało, że te, które kiedyś potępiano, zyskiwały potem prawo partyjnego obywatelstwa.
Ale bywało też, że sprawy, które budziły w tej sali ostre namiętności lub
zastępcze emocje, blakły po kilku lub kilkunastu latach. Dziś są wręcz
zapomniane.
Dokonują się obecnie głębokie przemiany. Ale nie
zmieniamy i nie zmienimy nigdy naszych sztandarowych idei. Zmieniać natomiast
musimy gruntownie praktykę, gdyż dotychczasowa nie pozwalała tych właśnie
wielkich idei skutecznie realizować.
Warto stale przypominać sobie naszą drogę — a zwłaszcza
to, co na tej drodze należało zmienić — wracając do raportu przyjętego przez
Komitet Centralny na XII Plenum w 1983 roku, mówiącego o genezie, przebiegu
oraz skutkach kryzysów i konfliktów w dziejach Polski Ludowej. Trzeba sięgać,
trzeba wracać do tych ocen. A przede wszystkim weryfikować, konfrontować je z
doświadczeniami ostatnich lat oraz z realiami dnia dzisiejszego, po to aby
wyciągać wnioski na jutro.
„Okrągły stół” nie powinien być oceniany w kategoriach
sklepikarskich, na zasadzie: „zysk—strata”. Musimy odrzucić imputowanie naszej
partii, że dyskutowane obecnie rozwiązania zostały nam wyrwane z gardła. To
nie akt łaski, nie nasz prezent dla opozycji. Ale i nie akt łaski, i nie
prezent opozycji dla nas. To po prostu szansa dla Polski.
Teoretycznie rzecz biorąc były do wyboru trzy drogi.
Pierwsza — to środki nadzwyczajne, polityka tak zwanej żelaznej pięści. Druga
— to kapitulacja, bierne, cierpiętnicze oczekiwanie zmiłowania. I wreszcie
trzecia — porozumienie i walka w procesie budowy socjalistycznej demokracji
parlamentarnej mającej w ostatecznym wyniku umocnić Polskę, zapewnić jej
harmonijny, nowoczesny rozwój. Dokonaliśmy wyboru tej właśnie, trzeciej drogi.
Szliśmy długo i mozolnie do obecnej fazy porozumienia, a
właściwie dialogu narodowego. Oczywiście, dużo nas od przeciwników politycznych
dzieli i dzielić będzie. Chodzi jednakże o to, aby to, co daje szansę
zbliżenia, było nadrzędne, większe, wyższe nad podziały.
„Okrągły stół” jest ważnym krokiem w tym kierunku. Jest
cennym doświadczeniem w tworzeniu i sprawdzaniu reguł, w jaki sposób, zachowując
odrębność ideowopolityczną i nie zgadzając się często ze sobą, można iść
naprzód.
„Okrągły stół" to jednak dopiero krok pierwszy.
Dalsze świadczyć będą, czy rzeczywiście potrafimy wybić się na normalność, na
demokratyczną i gospodarczą efektywność. Jest znane powiedzenie: „Boisz się
wilków, nie chodź do lasu". Obawy trzeba rozumieć. Wszyscy nosimy je w
sobie, mamy poczucie odpowiedzialności za to, co jutro i pojutrze dziać się
będzie w naszym kraju. Co więcej — jak słusznie mówiliście — różne fakty nie
tylko z przeszłości, ale i z teraźniejszości, niepokój taki uzasadniają.
Musimy więc mieć oczy szeroko otwarte.
Ale, drodzy towarzysze, nisko oceniałbym naszą ideę, nasz
dorobek, nasz program, nasze siły polityczne i moralne, bojąc się stanąć oko w
oko do demokratycznej próby. Partia nie chce i nie może być inwalidą wspieranym
różnymi protezami. Stać nas na własny głos, na ofensywne i skuteczne działanie.
Nie jesteśmy bowiem partią przegraną, lecz przeciwnie: partią, która potrafiła
wygrać wejście na nową drogę, przełamać własne obciążenia. To nie cofanie się,
to przegrupowanie, to „wyjście z okopów".
Pryncypialność można rozumieć bardzo różnie. Jest godna
szacunku, gdy idzie w parze z otwarciem na nowe, twórcze idee, gdy jej
nadrzędną intencją jest dobro człowieka, społeczeństwa, socjalistycznego
państwa, a najważniejsze — gdy potwierdzana jest czynem.
Ale są i tacy, którzy, przybierając pozę prawdziwych
strażników socjalizmu, ograniczają swą społeczną aktywność do różnych
recenzenckich grymasów i pseudopryncypialnych zaklęć. Taka postawa jest zaś
faktycznie specyficzną odmianą oportunizmu, niewiary w klasę robotniczą, w
mądrość ludzi pracy, w zdolność partii do rzeczywistego, a nie biurokratycznego
przewodzenia.
Nasz realny partyjny potencjał bywa często uśpiony,
przygaszony, zepchnięty do defensywy zarówno ciężarami dnia codziennego, jak
też tupetem, rozpychaniem się przeciwnika, agresywnością jego ekstremalnych
odłamów. Dlatego, towarzysze, powinniśmy dbać szczególnie o to, aby zwiększać i
umacniać siły lewicy, koalicji patriotyzmu i rozsądku przeciwko koalicji głupoty
i niepoczytalności.
W każdym czasie historycznym w topografii politycznej każdego
kraju i każdego ustroju występują różne patologie. Zanim usłyszeliśmy słowa:
„precz z komuną”, to już dawno, również i w tym mieście, padały okrzyki: „precz
z żydokomuną”. Niepokoją nas także i wręcz bolą antyradzieckie wyczyny,
zwłaszcza teraz, gdy dokonują się tam tak wielkie i tak cenne również dla nas
procesy pieriestrojki. Podzielam więc troskę, niepokój, surowe oceny towarzyszy
dotyczące różnych, bardzo niedobrych, zdarzających się ostatnio faktów. Ale
prawo jest może „nierychliwe, ale sprawiedliwe”. I będzie sprawiedliwe. Mamy
świadomość, że różnego rodzaju „rozhuśtania", jeśli przekroczą pewne ramy,
mogą stać się niebezpieczne. Konieczne jest myślenie w kategoriach państwa, to
zaś, historycznie rzecz biorąc, nie jest naszą najmocniejszą stroną. Nie wolno
więc podchodzić obojętnie do zjawisk destabilizujących. Socjalistyczne państwo
nie przez okresowe konwulsje i wstrząsy, ale przez demokrację, dyscyplinę,
przestrzeganie prawa umacniać musi swoją skuteczność.
Z drugiej strony jednak nie powinniśmy wpadać w
nerwowość. Od samego hałasu rzeczywistość się nie zmieni. Co prawda biblijna
przypowieść przypomina, iż mury Jerycha rozpadły się od huku trąb. Ale
socjalizm nie rozpadnie się od krzyku. Prędzej zrujnować go może kiepska
robota. Ci zaś, którzy częstokroć tak głośno, z nienawiścią wrzeszczą,
kompromitują się sami. O poczuciu odpowiedzialności naszego narodu świadczy
również to, że zdecydowana większość obywateli krytycznie, niekiedy wręcz z
obrzydzeniem ocenia ekscesy naruszające obyczajowość i elementarną kulturę
polityczną.
Jako partia, jako partia rządząca, jako władza —
spowszednieliśmy. Nie ma w tym określeniu nic negatywnego. Spowszednieliśmy w
tym sensie, iż jesteśmy w odczuciu społecznym tą siłą, która jest stale „na
widoku", która za wszystko odpowiada. I opozycja też spowszednieje,
przestanie być owocem zakazanym. Poczuje smak i ciężar współodpowiedzialności.
Będzie to rzeczywistym sprawdzianem wobec całego narodu, miarą jej rzeczywistej
troski o los Polski.
Rozejrzyjmy się po tej sali i przemnóżmy przez tysiące,
setki tysięcy. Jest nas z górą 2 miliony. A ile milionów jest tych, którzy
nawet jeśli mają do nas żal, pretensję, to wciąż nam ufają, wiedzą bowiem, iż
partia jest tą siłą, która może bezpiecznie, w spokoju przeprowadzić Polskę
przez najtrudniejszy czas. Ufają, że jest to partia, która odnajduje właściwy
styl, najgłębszy sens przewodzenia i jednocześnie poczucie służebności wobec
klasy robotniczej i narodu. Pragnę tu podkreślić z pewną satysfakcją, że tę
właśnie służebną rolę naszej partii wyeksponowałem po raz pierwszy przed
trzema laty, w maju 1986 roku, na przedzjazdowej wojewódzkiej, warszawskiej
konferencji PZPR.
Stoją przed nami trudne zadania. Odwykliśmy —jak słusznie
mówili tu towarzysze — od rzeczywistej polemiki politycznej. Rzadziej
przekonywaliśmy, częściej obwieszczaliśmy, zalecaliśmy i ustalaliśmy. Nie
przestrzegaliśmy starej leninowskiej zasady, że prawdziwym dorobkiem każdego
członka partii jest choćby jeden bezpartyjny pozyskany dla naszej idei. Teraz
musimy pilnie przypominać sobie reguły walki politycznej, uczyć się merytorycznej
obrony naszych podstawowych założeń ideowych i społecznych.
Dość dramatycznie — przynajmniej dla mego ucha — zabrzmiała
wypowiedź towarzysza — przepraszam, że nie uchwyciłem nazwiska — dotycząca
problemów płacowych kierowców w przedsiębiorstwie, które reprezentuje. Apelował
on, aby dać młodym argumenty, że partia jest siłą przodującą i przewodnią. Słowa,
mądre słowa, są bardzo ważne, są konieczne. Ale decydują fakty. One przede
wszystkim albo odpychają i odtrącają, albo też przyciągają i zbliżają.
Oczywiście, fakty wynikają z określonych systemów, mechanizmów,
decyzji. Ale jaka będzie wymowa tych faktów, ich społeczna wartość — decyduje
realizacja. I właśnie nad prawidłowością tej realizacji, nad sensem tej pracy,
nad przestrzeganiem sprawiedliwości w tych procesach czuwać muszą partia,
ludzie partii, każdy członek partii. Skończyły się czasy, kiedy można było po
prostu obwieszczać, dekretować, przesądzać. Dziś trzeba udowadniać w praktyce,
że partia w zakładzie jest rzeczywiście potrzebna, że ludzie pracy na nią liczą,
że bez niej czuliby się gorzej.
Usunąć organizacji partyjnych z zakładów nie pozwolimy. to
nie wystarczy. To nie może uspokajać. Można bowiem być obecnym formalnie,
organizacyjnie, a nie istnieć społecznie, psychologicznie, moralnie. Można być
skansenem zamiast bojowym oddziałem. A istnienie aktywne wymaga —jak słusznie
mówiliście — aby w organizacji partyjnej ludzie widzieli awangardę twórczej
myśli i skutecznego czynu.
Możemy mieć rację. Ale to nie wystarcza. Trzeba do niej
ludzi przekonać, pozyskać społeczeństwo. To wielkie zadanie frontu
ideowo-propagandowego. Podzielamy krytycyzm wyrażany przez niektórych
towarzyszy w stosunku do rozmaitych zjawisk występujących w tej dziedzinie.
Niewątpliwie powinno się wyciągnąć z tego stosowne wnioski. Ale to nie może
uspokajać. Każdy członek partii musi być na swój sposób propagandystą.
Przekonywać słowem, argumentem, ale przede wszystkim własną postawą, własnym
przykładem, co częstokroć przemawia bardziej dobitnie, bardziej skutecznie niż
najcelniejsze słowo.
Ludzie, zwykli ludzie na ogół idą za silnymi, śmiałymi,
jednoznacznymi, otwartymi, komunikatywnymi, skutecznymi. Nie idą zaś za
słabymi, płaczliwymi, chwiejnymi, hermetycznymi, nieskutecznymi. Tę prawdę
potwierdzają wyniki działalności konkretnych organizacji partyjnych. I tych
silnych, i tych słabych. Chodzi o to, aby tych słabych było jak najmniej, a
tych silnych — jak najwięcej. To zaś wymaga coraz bliższego kontaktu z ludźmi,
zwalczania bezduszności, rozwiązywania problemów. Niestety, mamy w naszych
partyjnych szeregach, na kierowniczych stanowiskach różnych szczebli niemało
„ludzi z drewna”, „ludzi z futerału”, drętwych, nieczułych. To, de facto,
przeciwnicy naszej sprawy, którzy wyrządzają niekiedy wcale nie mniejsze szkody
niż przeciwnik polityczny. Są swego rodzaju dywersją w naszych własnych
szeregach, chyba nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
Co trzeba w Polsce zmienić, naprawić, przebudować — wszyscy
wiemy. Naszej partii z tego przedmiotu korepetycje nie są potrzebne. Natomiast
najważniejszym problemem jest: jak to osiągnąć? Niestety, to wciąż „biała
plama” większości debat. Jesteśmy więc gotowi skorzystać z każdej rzetelnej i
konkretnej sugestii, bez względu na to, skąd pada, od kogo pochodzi.
Tę samą zasadę trzeba wprowadzić do życia wewnątrzpartyjnego.
Rzeczywistość lat osiemdziesiątych została już wielokrotnie zinwentaryzowana, a
zadania partii określone precyzyjnie w licznych uchwałach. Niestety, ich
realizacja pozostawia wiele do życzenia. Miałem już okazję mówić, że zarówno XX
Plenum Komitetu Centralnego poprzedniej kadencji, jak i IV Plenum tej kadencji
przyjęły uchwały zawierające niezwykle ważne treści dotyczące usprawniania
pracy partyjnej, uzyskiwania większej skuteczności. Przejrzałem niedawno te
uchwały. Niestety, niezbyt wiele udało się zrobić. Musimy więc wracać do
dawniej stawianych zadań. Nie wystarczy przyjąć słuszną, dobrą uchwałę. Najważniejsze
to skrupulatnie, pedantycznie, krok po kroku realizować ją.
„Demokracja”, „pluralizm”, „podmiotowość”, „tożsamość” — te
słowa wyznaczają wielkie społeczno-moralne materie, poświadczają, iż nie samym
chlebem człowiek żyje. Ale bez chleba żyć nie może. Z trudem bowiem słucha się
wielkich słów, gdy wokół skrzeczy smutna rzeczywistość: inflacja, kiepski
rynek, kłopoty mieszkaniowe i ekologiczne, biurokracja, bolączki oświaty,
służby zdrowia itd., itd. Te gorzkie problemy znamy wszyscy na pamięć. Dzisiaj
również była o nich mowa. A więc — co i jak robić?
Droga reform jest wytyczona. Trzeba nią przejść. Trzeba
ją pokonać. Nie da się tego zrobić ani suchą nogą, ani na skróty! To wszystko
byłoby samooszukiwaniem się. Rzeczywistość wcześniej czy później nas dopadnie.
Teraz właśnie płacimy za połowiczność rozwiązań na przestrzeni wielu lat.
Płacimy za biurokratyczne zahamowania, pozoranctwo i ślamazarność, a z drugiej
strony — za społeczne opory wobec koniecznych ekonomicznie decyzji, za
niedostatek poczucia, że jest się gospodarzem, który musi myśleć zarówno o dniu
dzisiejszym, jak i o jutrze swego zakładu pracy.
Tego wszystkiego musimy się uczyć i tu jest wielka rola
dla partii. Nie jako instytucji, urzędu, który głowi się i określa, jakie
mechanizmy, specjalne klucze powinny być użyte do takich czy innych rozwiązań
ekonomicznych, ale jako siły dbającej o to, aby kierunek strategiczny rozwoju
naszej gospodarki odpowiadał żywotnym celom socjalizmu, sprawiedliwości
społecznej połączonej ściśle z efektywnością. Ażeby ludzie partii na wszystkich
stanowiskach wykonywali godnie swe obowiązki, tworząc w ten sposób polityczno-moralną
konstrukcję realizacji zadań społeczno-gospodarczych.
W dzisiejszej dyskusji padło pytanie: czy i kiedy
zakończy się galopada cen? Zabrakło, moim zdaniem, drugiego członu tego
pytania: kiedy przyjdzie koniec galopady płac? Są to sprawy współzależne. Ale
ponieważ pytanie dotyczyło cen, postaram się krótko na nie odpowiedzieć. Nie
traktujcie tego, co powiem, jako uniku, bo chcąc w pełni wyjaśnić tę sprawę
trzeba byłoby przeznaczyć na to bardzo dużo czasu i użyć bardzo wielu
specjalistycznych argumentów.
Na pewno wielu z was przypomina sobie, że w latach 1971-1978
i z tej, i z innych trybun każdego roku obwieszczano narodowi: na rok przyszły
pozostają nadal zamrożone ceny na żywność. Spotykało się to z reguły z
rzęsistymi brawami, z tak zwanym dobrym nastrojem — bowiem uwrażliwienie
społeczne na tę kwestię było i zresztą jest nadal ogromne. My idziemy inną
drogą, zbierając, niestety, owoce i tamtej polityki. Myślę, że w pewnej mierze
jest to syntetyczna odpowiedź na postawione pytanie. A istota sprawy polega na
tym, aby w ramach nowych reguł ekonomiki przejść przez tę trudną, wręcz
krzyżową drogę, dojść do normalności, do równowagi gospodarczej, przezwyciężyć
anomalia, które wciąż tak utrudniają nasze życie.
Wspomniano tu jugosłowiańską drogę samorządową, demokratyczną
i znane nam bardzo ciężkie obecnie problemy tego kraju. Dodajmy do tego,
towarzysze, sytuację i na Węgrzech, i w Polsce, i zastanówmy się, dlaczego tak
się stało? Czy przywiodła nas do tego demokracja? Czy demokracja przywiodła nas
do wydarzeń 1980 roku? Czy przywiodła nas do tego samorządność? Dla
kryzysowych zjawisk w wymienionych krajach, obok specyficznych odrębności,
istnieje pewien wspólny mianownik. Jest nim szczególnie duże zadłużenie. Przy
tym w znacznej części zadłużenie natury konsumpcyjnej — przejadanie kredytów.
To za to trzeba dziś tak boleśnie płacić. A dodajmy do tego wszelkie inne nasze
polskie perturbacje: głębokie załamanie z lat 1980 i 1981, dotkliwe restrykcje,
zasadniczo mniejszy fundusz czasu pracy, wysoki przyrost naturalny itd. To
właśnie te czynniki — obok zjawisk subiektywnych, popełnionych błędów — w ogromnej
mierze rzutują na naszą ekonomiczną rzeczywistość. Nie znaczy to, że obecnie
stoimy bezradnie. Tylko śmiałymi, radykalnymi ruchami możemy pokonać to, co
kiedyś wydawało nam się możliwe do pokonania „bez przerywania snu".
Pozwólcie, towarzysze, iż zasygnalizuję pewien niedosyt,
jaki odczułem przysłuchując się dzisiejszej, w sumie interesującej, twórczej,
zaangażowanej dyskusji. Wiele wypowiedzi, opinii dotyczyło spraw, które w
rozumieniu mówców „ustawione" są źle; niewłaściwe są reguły, mechanizmy,
dyrektywy. A przecież uwagi te mogły w znacznej mierze uzyskać kompetentne
wyjaśnienie bezpośrednio w tej sali. Tym bardziej iż jest to także forum, na
którym znajdują się przedstawiciele zarówno centralnych, najwyższych
instytucji naszego państwa, jak i podstawowych, elementarnych komórek naszego
życia społeczno-gospodarczego.
Dlatego wydaje się, że w takich sytuacjach sprawy powinny
być na gorąco wyjaśniane, a nawet załatwiane. Niestety, brak nam wciąż dyskusji
„w poziomie". Dotyczy to zresztą nie tylko dzisiejszej narady. Z tym wiąże
się problem, który wysunął jeden z towarzyszy, a mianowicie, iż konieczne jest
bardziej precyzyjne określenie roli, miejsca organizacji partyjnych w
centralnych urzędacfi i w ogóle, w urzędach, ich odpowiedzialności, ich wpływu
na pomyślny przebieg spraw. Mamy tutaj wiele do zrobienia. Traktuję nasze
dzisiejsze spotkanie jako pewien sygnał, którym będziemy się zajmowali.
Naszą polską, a więc i partyjną wadą jest przysłowiowy
słomiany ogień. Tymczasem widać z coraz większą wyrazistością, że to nie
fajerwerki słów, nie licytacja dobrych zamiarów, ale uporczywa, wytrwała,
niekiedy wręcz nużąca przez swą niepozorność realizacja przynosi oczekiwane
rezultaty. I tylko ona może przynieść je w przyszłości. To przeświadczenie
musi nam z całą żelazną konsekwencją towarzyszyć.
Jesteśmy społeczeństwem bardzo emocjonalnym, podatnym na
zmienne nastroje. Co jakiś czas ogarnia nas fala zwątpienia i pesymizmu. Zbyt
łatwy dostęp mają do nas plotka, bezpodstawne uogólnienie, pozbawiona skrupułów
manipulacja. Oczywiście, nie chodzi o laurki dla pokrzepienia serc. Chodzi o
to, żebyśmy otrząsnęli się z kompleksu niepowodzeń, „odcięli się" różnym
demagogom, przestali się tłumaczyć, że żyjemy we własnym kraju.
Wstydzić się przeszłości powinien przede wszystkim ten,
kto swe winy sztucznie upiększa, ukrywa, perfumuje, kto ma selektywną pamięć.
Są takie „czyściochy”, takie niewiniątka, które stosują znaną metodę: „łapać
złodzieja”. Nie powinniśmy im dostarczać tego azylu niewinności.
Czy to znaczy, że mamy pławić się w legendzie
historycznych dokonań naszej partii, władzy ludowej? Czy mamy pobierać procenty
od kapitału moralnego przeszłości? Nie, po stokroć nie.
Pozwólcie na osobisty akcent. Znalazłem się w
lewobrzeżnej Warszawie na kierunku żoliborskim 17 stycznia 1945 roku, rozpoznając
jako zwiadowca marszrutę swego macierzystego pułku. Nigdy nie zapomnę wstrząsu,
jakiego doznaliśmy wówczas na opustoszałych ulicach miasta, ani tamtej
pamiętnej defilady wiodącej przez wąwozy gruzów do Alej Jerozolimskich. Kiedy
więc dziś widzę w tym samym mieście kolejki przed sklepami, łuszczące się
tynki, zagracone podwórka, niechlujne witryny, zaczynam się zastanawiać, gdzie
i kiedy „pękła sprężyna" w ogniwach warszawskiej społeczności, która
przecież umiała zdobyć sobie autentyczny podziw świata rozmachem i tempem
odbudowy.
Ale obecnie łapiemy chyba drugi oddech. W ostatnich
latach zrobiono niemało i nadal robi się wiele. Program Warszawy roku 2000 ma
pełną szansę realizacji. To dobra legitymacja inicjatywy i aktywności
warszawskiej organizacji partyjnej, was, towarzysze.
Przed nami wybory — inne, zasadniczo inne niż dotąd. To
już nie tylko mobilizowanie, aby pójść do urn, ale aby przy urnach wybrać
najlepszych i aby najlepsi to byli właśnie nasi, członkowie partii, partii
sojuszniczych, bezpartyjni rzeczywiście niezależni, ale opowiadający się za
socjalizmem.
Nie ma chyba w Polsce lepszego miejsca dla udziału partii
w kampanii przedwyborczej, nie ma bardziej sugestywnego argumentu niż miasto,
w którym działamy i pracujemy. W promieniu kilku kilometrów od tej sali nie
było bowiem ani jednego ocalałego kamienia oprócz kilku może zmurszałych
przedwojennych ruder do dziś czekających na rozbiórkę. Kto zmienił to opustoszałe
pogorzelisko w tętniące życiem dwumilionowe miasto? To dzieło naszego
bohaterskiego narodu, dzieło polskich raka umysłów. Ale kto podjął decyzję,
aby pozostawić stolicę Polski tam, gdzie kiedyś była? Kto organizował zbiorowy
wysiłek? Kto krzewił wiarę we własne siły, gdy opadały ręce pośród tej
kamiennej pustyni? Odpowiedź jest jedna. Żadne matactwa jej nie zmienią. Siłą
tą była nasza partia, lewica polska. Inne czynniki polityczne w tym okresie
specjalizowały się raczej we wkładani kija między szprychy.
Nie pozwólmy więc wyrwać sobie tych wszystkich historycznych
argumentów i atutów, które nasza partia — właśnie robotnicza, właśnie polska,
właśnie głęboko patriotyczna — zgromadziła przez minione dziesięciolecia.
Warszawska organizacja partyjna jest tym ośrodkiem, który
powinien promieniować coraz szerzej nowatorskimi formami aktywności. Przemawia
za tym jej potencjał intelektualny i kadrowy, przemysłowy, również rolniczy.
Macie duży i interesujący dorobek. Konieczne jest jego szersze upowszechnianie,
a przede wszystkim jego pomnażanie.
Wiem dobrze, jakim nakładem osobistego zaangażowania
opłacacie swe partyjne funkcje, jak trudno nieraz godzić pracę zawodową i
społeczną. Chciałbym, abyście przyjęli od kierownictwa partii nie tylko
okolicznościowe pozdrowienia, ale i podzielili nasze głębokie przeświadczenie,
iż to właśnie wy — aktyw partii — tworzycie społeczno-polityczną tkankę, bez
której partia nie mogłaby działać, nie mogłaby istnieć. Od was, ludzi
pierwszej linii, w największym stopniu zależy dynamika przebudowy partii,
jej miejsce i ranga w dokonujących się przemianach życia politycznego i
gospodarczego.
Te przemiany — to nasza perspektywa. To — jestem przekonany
— również i nasze powodzenie, a więc zwycięstwo Polski.
Dziękuję wam serdecznie za ofiarną służbę naszej wspólnej
sprawie. Składam najlepsze życzenia satysfakcji z dobrze spełnionego
partyjnego i obywatelskiego obowiązku, a także życzenia zdrowia, szczęścia i
wszelkiej pomyślności dla was, dla kolektywów partyjnych, wśród których
działacie, oraz dla osób wam najbliższych.
Tekst na podstawie książki W.Jaruzelskiego „Przemówienia
1989”, Warszawa, Książka i Wiedza 1990, s. 61-72.