Wojciech Jaruzelski
Przemówienie na wiecu we Wrocławiu w czterdziestą rocznicę powrotu ziem zachodnich i północnych do Macierzy
wygłoszone 14 maja 1985 r.
„Rozpadła się w proch i w pył krzyżacka zawierucha". Czterdzieści lat temu dobiegł kresu zbrodniczy żywot III Rzeszy. Dopełniła się dziejowa sprawiedliwość.
Wróciły do ojczyzny zagrabione — Warmia, Powiśle, Ziemia Złotowska i Lubuska. Wróciły wydarte w plebiscytowych matactwach połacie Mazur i Śląska. Wrócił Gdańsk — „miasto nasze". Bałtyk od Mierzei Wiślanej po ujście Odry zaczął znów służyć Rzeczypospolitej.
Zniknęły na zawsze „Prusy Wschodnie" i „Prusy Zachodnie", elektorskie i książęce. Urzeczywistnił się testament wielu polskich pokoleń. „Drang nach Osten" zepchnięty został aż za Łabę.
W tysiącletniej historii naszego państwa był to sukces bezprzykładny, porównywalny tylko z Grunwaldem, pomnożony wszakże o tę przezorność, której z początkiem XV wieku w Polsce zabrakło: o rozumne wykorzystanie i mocne ubezpieczenie owoców zwycięstwa.
Przez Europę od stuleci przetaczał się w różnych kierunkach burzliwy nurt. Znosił państwa i granice, splatał i rozdzielał narody. Niewiele jednak było przykładów, aby powracał w dawne, wyżłobione przez historię łożysko.
Nam, Polakom, udało się to osiągnąć. Ale nasz powrót nie był łaskawym darem losu. Był wynikiem najgłębszego w nowożytnych dziejach narodu zwrotu w klasowym charakterze państwa, logicznym następstwem tego, że stanęliśmy po rewolucyjnej, postępowej stronie historycznych przemian.
Nie przyszliśmy tu na cudze. O polskości tych ziem świadczyły piastowskie orły na ratuszach, polskie nazwiska na cmentarnych nagrobkach, nazwy wsi i archiwalne dokumenty. Prawie półtora miliona rdzennych mieszkańców przechowało tu wiernie ojczystą mowę, kulturę, obyczaj. Doczekali złączenia z Macierzą. Odeszły w przeszłość i te lata, gdy za nadgorliwą głupotą szła czasem i ludzka krzywda.
Wiry dziejowe odłamały niejedną gałąź z polskiego pnia. Pruskie rugi, Bismarkowski Kulturkampf, prześladowania Hakaty, brutalny terror hitlerowski zniemczyły część prawowitych, odwiecznych gospodarzy tej ziemi. Lecz korzenie wiekowego drzewa pozostały.
Zwracam się dziś z szacunkiem i serdecznym pozdrowieniem do uczestników wytrwałej, przez wieki toczonej walki o polskość. Jesteście u siebie, w swoim domu — pośród dzieci i wnuków, którym dane było urodzić się w wolnej, niepodległej Polsce.
Imperializm niemiecki zawsze, przez całą swą historię, wyrządzał nam krzywdy bezmierne. Był i pozostaje nieprzejednanym wrogiem Polski. Jego ponure dziedzictwo ciężko splamiło imię Niemca. Legło głębokim cieniem między naszymi narodami.
Kierujemy się jednak zawsze klasowym, marksistowskim punktem widzenia. Nie twierdzimy, że niemieckość to synonim zła. Ten pracowity, utalentowany naród wniósł do europejskiej nauki i kultury wartości trwałe i uniwersalne. Wydał wielkich uczonych i myślicieli, kompozytorów i poetów. Był kolebką ruchu robotniczego.
Godna najwyższego szacunku jest postawa niemieckich komunistów i antyfaszystów. Oni pierwsi padli ofiarą hitlerowskiej tyranii, pierwsi zapełnili obozy koncentracyjne.
Z czystych tylko źródeł czerpać można impuls do prawdziwego pojednania i rzetelnej przyjaźni. Pragniemy jednego i drugiego.
Takie właśnie są stosunki między Polską Rzeczpospolitą Ludową i Niemiecką Republiką Demokratyczną — pierwszym w dziejach państwem niemieckim, które przekreśliło przekleństwo przeszłości, zgubną politykę ekspansjonizmu. Uznało bez zastrzeżeń decyzje poczdamskie, w tym naszą granicę zachodnią, czego dobitnym wyrazem jest podpisany prawie trzydzieści pięć lat temu układ zgorzelecki.
Lata przyjaznego sąsiedztwa i bliskiej współpracy ugruntowały wzajemne zrozumienie, umocniły więzi. Szczególnie cenne są, tak obecnie masowe, kontakty młodzieży obu krajów. To dobry, obiecujący model współpracy na dziś i na jutro.
Historia nauczyła nas słuchać uważnie. Dlatego też i na zachód od Łaby dostrzegamy nie tylko rzeczników odwetu, nie tylko rewizjonizm i militaryzm. Doceniamy stanowisko tych wszystkich, którzy pomni nauk drugiej wojny światowej uznają nieodwracalność istniejących realiów. Na tej, lecz tylko na tej płaszczyźnie gotowi jesteśmy do dialogu. Dowiedliśmy tego po wielekroć. O przeszłości nie zapomnimy. O przyszłości pora rozmawiać wspólnie.
Jeszcze hitlerowska machina śmierci pracowała na pełnych obrotach, kiedy Polska Partia Robotnicza oraz Związek Patriotów Polskich kreśliły program głębokich społecznych przemian, wielkiej narodowej przeprowadzki. Nie w Waszyngtonie i Londynie, lecz w Moskwie i okupowanej Warszawie nabierał on realnych kształtów, uzyskiwał konkretne gwarancje.
W przeszłości nie brakło w różnych obozach politycznych ludzi światłych, upominających się o tak zwane kresy zachodnie. Dostrzegali oni historyczne i gospodarcze konieczności powrotu Polski na zachód od Warty. Nawet podczas hitlerowskiej okupacji prowadzone były studia w tej dziedzinie, gromadzona cenna dokumentacja. Lecz nieodłącznie towarzyszyła temu jednakowa niemoc.
Nasza partia, rewolucyjna lewica znalazły w sobie dość mądrości i siły, aby przerwać pasmo klęsk narodowych, zwaśnienia ze słowiańskimi sąsiadami, spychania Polski z zachodu na wschód. Historyczny przełom w stosunkach z socjalistycznym mocarstwem zapewnił warunki do urzeczywistnienia wizji, o której marzyły pokolenia. Tylko bowiem ludowa Polska mogła się oprzeć na Odrze i Nysie, odzyskać „wiatr od morza". Taka jest prawda elementarna. Innej prawdy o naszym tu powrocie nie ma.
Wtedy właśnie żołnierz polski zapisał w dziejach narodowego oręża jedną z najchlubniejszych kart. Przelewał obficie swą krew. Zdobywał Wał Pomorski, Kołobrzeg i Gdańsk, forsował Odrę i Nysę Łużycką. Na nowo stawiał wyrwane przed stuleciami słupy graniczne.
Główny ciężar wojny niosła Armia Radziecka. Na wyzwalanych przez nią ziemiach z rąk radzieckiego komendanta polski starosta, prezydent, wojewoda przejmował władzę. Tutaj spoczywają prochy blisko dwustu tysięcy czerwonoarmistów. Polegli w walce z wrogiem wszystkich narodów Europy. Lecz w naszych oczach oddali życie za polską sprawę, za nasze historyczne prawo powrotu.
Związek Radziecki był jedynym wśród uczestników wojennej koalicji, który poparł Polskę na arenie międzynarodowej. Tylko polska delegacja, na wniosek strony radzieckiej, znalazła się na konferencji wielkiej trójki w Poczdamie — tam, gdzie decydowały się losy i granice powojennej Europy. Uzyskaliśmy możność skutecznej obrony swych racji, przybywając z trzema bezcennymi atutami.
Pierwszym było sojusznicze poparcie Kraju Rad, podbudowane zawartym trzy miesiące wcześniej układem polsko-radzieckim. Żadne inne ugrupowanie polskie takiego poparcia wówczas nie miało i mieć nie mogło.
Drugim naszym atutem była walka i krew polskiego, ludowego żołnierza. Stanął on zbrojnie na wywalczonej granicy. Miał za sobą moralny mandat walki naszego narodu, jego udziału w zwycięstwie nad faszyzmem. Polska nie musiała tłumaczyć się z kolaboranckich reżimów, z Petainów, Quislingów i Degrelle'ów, z ochotniczych legionów SS. Nasza karta była czysta. Ani jeden ze zwycięzców nie mógł powątpiewać, po której stronie Polska w tej wojnie stała.
Trzecim atutem były fakty dokonane — narastająca w szybkim tempie polska obecność, zaradność i upór w przywracaniu do życia tych ziem. Kłosiło się już ziarno z pierwszego polskiego siewu. Odżywały miasta. Ruszały fabryki.
W Poczdamie nie byliśmy, jak niegdyś w Wersalu, czekającym na zmiłowanie petentem. Więziom ideowym, klasowemu sojuszowi towarzyszyła wspólnota interesów państwowych ludowej Polski i Kraju Rad.
Związek Radziecki potrzebował wtedy — i potrzebuje dziś — Polski silnej, bezpiecznej, zaprzyjaźnionej. Dlatego popierał i konsekwentnie popiera nasze prawa do ziem zachodnich i północnych. Wielokrotnie dowodził, że leży to także w żywotnym interesie narodu radzieckiego.
Ze swej strony Polska potrzebowała i potrzebuje niezmiennie przyjaźni swego potężnego sąsiada. Jego pozycja we współczesnym świecie, stanowiąca podstawową gwarancję naszej na tych ziemiach obecności, leży w najżywotniejszym interesie naszego narodu.
Jakże odmiennie odniosły się wtedy do nas mocarstwa zachodnie. Raz jeszcze usiłowały one sprowadzić Polskę do roli pionka w swych globalnych rozgrywkach. Nie ostygły jeszcze wojenne zgliszcza, a już bankierzy, generałowie i politycy Zachodu zaczęli się lękać, że Polakom powiodło się za dobrze, że osłabią nadmiernie pupilka światowego imperializmu — niezawodną niemiecką maszynerię militarną.
Potwierdza to dobitnie dzisiejszy dzień. Bitburski wieniec hańby — to amerykańskie rozgrzeszenie, a jednocześnie to przepustka, zachęta dla sił reakcji i odwetu. To groźny przykład sprzęgania imperialnych celów Waszyngtonu z wielkogermańskimi aspiracjami w Bonn.
Dla każdego Polaka to polityczna lekcja, wezwanie do czujności, sygnał alarmowy.
W tej samej wrocławskiej hali, gdzie przed półwieczem rozlegał się ryk hitlerowskiej tłuszczy — pytamy pseudo-patriotów i kosmopolitów, zaślepionych, zacietrzewionych wrogów socjalizmu: Kto sprawił, że naród polski ocalał? Czyja to walka pozwala wam nie chodzić dziś po Gdańsku, Szczecinie i Opolu z literą „P" na piersiach? Czyja to zasługa, że nie musicie odkrywać głowy i ustępować miejsca na chodniku przedstawicielom „rasy panów"? Kto na tych ziemiach i z czyjego nadania rozwieszał wśród ruin pierwsze biało-czerwone flagi, przybijał polskie nazwy ulic oraz drogowskazy?
Ze zdwojoną jasnością widać dziś, że antyradzieckość, antysocjalistyczna obsesja prowadzą nieuchronnie do działań na szkodę Polski — jedynej, która istnieje i istnieć będzie naprawdę.
Polska od Bugu po Odrę jest jedna, jednolita, niepodzielna. Ziemie zachodnie i północne stanowią organiczną część Rzeczypospolitej. Nie ma już chyba ani jednego młodego obywatela, który umiałby wskazać w terenie przebieg przedwojennej granicy. Nikt już nie zna wykoślawionych, zniemczonych nazw.
Przyszło nam ostatecznie dokończyć długotrwałe procesy migracyjne na tych ziemiach. Od dziesięcioleci występowało tu zjawisko przez samych Niemców nazwane „Ostflucht" — ucieczka ze Wschodu. Druga fala — podczas wojny — wypłukała jeszcze bardziej niemiecką obecność. Jedni z lęku przed odpowiedzialnością, inni z rozkazu gauleiterów wyjeżdżali stąd, zanim jeszcze pojawili się pierwsi polscy i radzieccy żołnierze.
W maju 1945 roku na odzyskanych przez Polskę terenach pozostał zaledwie co trzeci mieszkaniec spośród społeczności, która niegdyś zamieszkiwała te obszary.
Zgodnie z postanowieniami poczdamskimi dokonane zostało przesiedlenie reszty ludności niemieckiej. Z nawiązką wykonaliśmy wszystkie międzynarodowe zobowiązania w zakresie repatriacji i łączenia rozdzielonych przez wojnę rodzin. Tym samym problem niemieckiej mniejszości narodowej w Polsce przestał istnieć ostatecznie. Ten rozdział jest zamknięty na zawsze!
Nie kierowało nami pragnienie zemsty. Rozumiemy dziś, i rozumieliśmy wtedy, że konieczność opuszczenia rodzinnego domu była dla wielu Niemców ciężkim przeżyciem. Niekiedy towarzyszyło jej zrozumiałe ludzkie cierpienie. Nikt jednak nie ma prawa zrównywać tego z bezprzykładną gehenną naszego narodu. To nie on tę wojnę rozpoczął. To na polskich ulicach odbywały się publiczne egzekucje. To Polaków wysiedlano brutalnie z „kraju Warty", z Pomorza i Łodzi z jednym węzełkiem w dłoni. To nam groźba biologicznej zagłady zajrzała w oczy.
Kto tę zbrodnię pomniejsza, kto cynicznie manipuluje historią — ten w Polsce, wśród Polaków nie ma czego szukać.
Nie przyszliśmy tu dopiero z bronią w ręku. Zanim jeszcze objęliśmy tę ziemię w posiadanie, wsiąkał w nią przez wieki polski pot.
Jeździł co sezon werbowany na „saksy" do junkierskich włości polski bezrolny chłop. Wznosił niemieckie fabryki, budował drogi i mosty polski niewolnik wywożony na przymusowe roboty, wyzyskiwany jak w średniowieczu, pozbawiony elementarnych ludzkich praw.
Dziedziczyliśmy piastowską schedę straszliwie okaleczoną. W gruzach leżały praktycznie wszystkie większe miasta. Głogów był zniszczony niemal w stu procentach, Kołobrzeg — w osiemdziesięciu, Wrocław, Szczecin i Legnica — w sześćdziesięciu pięciu, Gdańsk — w pięćdziesięciu pięciu, Olsztyn — w pięćdziesięciu procentach.
Trzy czwarte obiektów przemysłowych, dwie trzecie linii kolejowych me nadawało się do użytku. Zatopione zostały przez hitlerowców żyzne Żuławy. Brakowało wszystkiego — maszyn i lokomotyw, mleka i chleba, światła i opału. Przybywających tu Polaków czekała praca ponad ludzkie siły.
Są w tej sali starzy i młodzi. Są ci, których metryki urodzenia spisywano jeszcze w obcych językach, i ci, dla których polskie godło narodowe na urzędowym dokumencie urodzenia w Pile, Mrągowie czy Żaganiu wydaje się naturalne i oczywiste. Wszyscy jednak — albo z własnego doświadczenia, albo z rodzinnego przekazu — znają na pamięć polską sagę pionierską, naszą wspólną narodową metrykę.
Sprawą honoru, sprawą życia i śmierci stało się dla naszego narodu zasiedlenie i zagospodarowanie tych obszarów.
Władza ludowa nadała temu zadaniu rangę najwyższą. Na czele specjalnie powołanego resortu stanął Władysław Gomułka, ówczesny sekretarz generalny Komitetu Centralnego Polskiej Partii Robotniczej. Partia wzięła na siebie główny ciężar obowiązku. Z jej inspiracji utworzono w kwietniu 1945 roku Centralny Komitet Przesiedleńczy. Zorganizowano grupy operacyjne, które udały się na ziemie zachodnie i północne, aby budować zręby administracji i przemysłu, szkolnictwa i kultury. Zaradność i ofiarność delegatów władzy ludowej, pracowników Państwowego Urzędu Repatriacyjnego przyczyniły się do sprawnego osiedlenia milionów ludzi.
W maju 1945 roku Komitet Centralny PPR skierował tu około 25 tysięcy członków partii. W akcji tej współdziałali z nimi członkowie Polskiej Partii Socjalistycznej, Stronnictwa Ludowego i Stronnictwa Demokratycznego.
Nie PSL-owscy „przeczekiwacze", nie „matadorzy szabru" Polskę tu budowali. Wznosili ją ci, co o kromce czarnego chleba dźwigali z ruin „Pafawag", orali pierwsze skiby wśród zaminowanych pól. „Szli na zachód osadnicy". Szły miliony repatriantów. Tych zza Buga i tych z Kielecczyzny, Kurpi i Podhala. Tych zza Oki i Uralu, ale i tych z Zachodu, z francuskiego Nordu, z ziemi włoskiej, ze Szkocji. Najwcześniej byli żołnierze 1 i 2 Armii. Jakże często za cenę życia saperzy rozminowali i oczyścili z pocisków, z materiałów wybuchowych miliony hektarów ziemi, tysiące kilometrów dróg, linii kolejowych, mostów i osiedli. Napisy: „Min nie ma" i „Min niet" były nieodłącznym elementem ówczesnego krajobrazu.
Polska epopeja, wspaniale zorganizowany, owocny trud, to nadal żywa, choć ciągle jeszcze za mało znana część naszych dziejów. Jeden z tygodników ogłosił niedawno konkurs na dokumentalne zdjęcia z tamtych niezwykłych lat. Spoglądaliśmy w twarze nieznanych, bezimiennych bohaterów, zwiadowców polskości. To oni, nieraz głodni i wynędzniali, z biało-czerwoną opaską na wyszarzałym palcie, nierzadko w dziurawych butach, żłobili w tej ziemi fundamenty, na których socjalistyczna Rzeczpospolita budowała swą trwałość i moc.
Chyląc czoło przed wiekopomnym dziełem pionierów tych ziem, ludzi pracowitych, uczciwych i ofiarnych, pamiętamy, że właśnie nad Odrą i Nysą sprawdziło się w całej pełni ludowe przysłowie: „zgoda buduje". Ileż tu spotykało się grup społecznych, dialektów, obyczajów, wierzeń i poglądów. Wielka dokonała się praca. Tu już wszyscy są „sami swoi". Powstał zintegrowany, uszlachetniony stop. To, co wielu innym narodom zajmowało stulecia i do dziś jeszcze trwa — u nas dokonało się za życia jednego pokolenia.
Jest w tym polskim sukcesie szczególny udział zahartowanych działaczy robotniczych, komunistów i socjalistów, ludowców i demokratów, patriotycznych księży, którzy wbrew antypolskiemu uporowi Piusa XII prowadzili tu swą duszpasterską, patriotyczną działalność. Jest udział milionów bezpartyjnych obywateli, którzy w tamtych latach nie pytali, czy ludowa Polska jest „dobra", czy „zła", lecz pracowali dla niej z całych sił, bo po prostu była i jest Polską.
W codziennej pracy narodu rodziła się tu, wykuwała i sprawdzała koncepcja najszerszego frontu narodowego. Niechaj pamięć o tamtych latach zajaśnieje nowym blaskiem. Porozumienia, wspólnego działania potrzeba dziś Polsce najpilniej. W Polsce Ludowej dokonał się wszechstronny, rewolucyjny postęp społeczny i cywilizacyjny. Tempo rozwoju gospodarczego ziem zachodnich i północnych było szczególnie wysokie.
Odbudowano zniszczoną infrastrukturę gospodarczą. Drzemała w ziemi wielka miedź, którą dopiero polski inżynier, wiertacz, górnik wprowadzili na światowe rynki. Trzeba było naszej myśli technicznej, naszej pracy, aby węgiel brunatny Turoszowa wszedł do europejskich statystyk energetycznych.
Rozwinął się tu prawie od podstaw nowoczesny przemysł. Powstają dziś komputery i generatory wielkiej mocy, pełnomorskie statki i sprzęt radiotechniczny, jest ciężka chemia i przemysł precyzyjny.
Już od wielu lat regiony te należą do przodujących w produkcji rolnej. Mają wybitny udział w bilansie żywnościowym kraju.
Stworzone zostały prężne ośrodki nauki, kultury i sztuki. Rozwinęła się immunologia, fizyka niskich temperatur, informatyka, mikrobiologia. Znalazła przychylny klimat polska specjalność — matematyka. Ogólnokrajowe osiągnięcia mają tutejsze nauki humanistyczne. Rozkwitły teatr, film, plastyka, literatura.
Na terenie województw: elbląskiego, gdańskiego, gorzowskiego, jeleniogórskiego, koszalińskiego, legnickiego, olsztyńskiego, opolskiego, pilskiego, słupskiego, szczecińskiego, wałbrzyskiego, wrocławskiego i zielonogórskiego mieszka dziś ponad jedenaście milionów Polaków — prawie trzecia część narodu.
Dorasta kolejne urodzone na tych ziemiach pokolenie. Jak w soczewce te wielkie przemiany skupiają się w waszym mieście, Wrocławiu. Stał się on jednym z najbardziej dynamicznych ośrodków przemysłowych i kulturalnych. Ten piękny nadodrzański gród — to jedno z czterech największych dziś miast naszego kraju, prawdziwe centrum południowo-zachodniej Polski.
Gratuluję wam serdecznie, drodzy wrocławianie, tego sukcesu na „polskiej drodze" — od spalonej pustyni do miasta tętniącego życiem, od głodnych i chłodnych początków do rangi jednej z naszych narodowych metropolii. Pozdrawiam wszystkich mieszkańców ziem zachodnich i północnych. W imieniu kierownictwa partii i rządu wyrażam najgłębszy szacunek ludziom spracowanym i zasłużonym, którzy na tej ziemi stworzyli narodowi dzieło nieprzemijające.
Kilkanaście dni temu odbyło się w Warszawie spotkanie kierownictw partii i państw-stron Układu Warszawskiego. Podpisaliśmy historyczny dokument o jego przedłużeniu. Nie ma bowiem trwałego pokoju, jeśli szala równowagi militarnej przechyla się niebezpiecznie — uczy tego europejska historia. Nie nasza strona świata próbuje tę równowagę naruszyć.
Układ Warszawski — to podstawowa sojusznicza gwarancja dla granic i bezpiecznego bytu naszego socjalistycznego państwa.. To już nie rok 1937, a tym bardziej nie rok 1939. To nie Polska słaba, osamotniona, skazana tylko na męstwo swej piechoty i brawurę jazdy. Stoi z nami, z Wojskiem Polskim, całą swą potęgą radziecki sojusznik, socjalistyczna wspólnota obronna.
Powstanie Polski Ludowej, zwycięstwo socjalizmu w Czechosłowacji, ustanowienie władzy robotników i chłopów między Odrą i Łabą stworzyły w sercu środkowej Europy nową jakość historyczną — bastion trzech zaprzyjaźnionych, sprzymierzonych ze sobą państw. To fakt w historii kontynentu stabilizujący i nieodwracalny.
Podstawę pokojowego ładu w Europie stanowią nie-rozdzielne porozumienia z Jałty i Poczdamu, potwierdzone Aktem Końcowym z Helsinek. Jego uroczyście poświadczoną przez wszystkich sygnatariuszy istotą jest nienaruszalność powojennych granic.
Powtarzamy więc jeszcze raz, z całą mocą: „Nie ma problemu granic! Jest tylko problem pokoju!".
9 maja w Warszawie w uroczystej defiladzie pochylą się nasze okryte chwałą bojowe sztandary. Ulicami Moskwy maszerować będą we wspólnym z radzieckimi weteranami szeregu — jak przed czterdziestu laty — polscy kombatanci. Ileż musiało się w naszych dziejach zmienić, aby polski żołnierz mógł w radzieckiej stolicy kroczyć wśród zwycięzców tamtej wojny.
W tym pamiętnym dniu wspominamy dzieje antyhitlerowskiej koalicji, pełne nadziei lata wspólnej walki, kiedy państwa o głęboko odmiennych systemach społeczno-politycznych potrafiły wznieść się ponad dzielące je różnice, zjednoczyć w obliczu ludobójczej tyranii. Oby ten wspaniały zryw narodów, cierpienia i ofiary nie poszły w niepamięć.
Czas otworzyć nową kartę — realizmu i wspólnej odpowiedzialności w imię nadrzędnej sprawy — pokoju Europy i świata.
Kombatancka generacja przyczyniła się do wywalczenia Polski niepodległej, jej sprawiedliwych granic. Zakotwiczyła ją mocno w braterskiej rodzinie socjalistycznych narodów. To nasze dziedzictwo bezcenne. Można je obronić, umocnić, wzbogacić w jeden tylko sposób: gdy wszyscy razem staniemy na gruncie realiów i spojrzymy daleko przed siebie, poza dzisiejsze troski i ciężary.
Odwołajmy się na nowo do pierwszych na tych ziemiach, niezapomnianych powojennych lat, odtwórzmy ich klimat społeczny: ofiarność, inicjatywę, szacunek dla ludzkiego trudu. Sięgnijmy wespół, jak wówczas, do niezmierzonych zasobów energii młodego pokolenia, patriotyzmu klasy robotniczej, ofiarności wszystkich ludzi pracy.
„Byliśmy — jesteśmy — będziemy". To zwięzłe zawołanie powtarzamy niczym przysięgę.
Byliśmy tu przed wiekami, zanim wyparła nas obca przemoc.
Jesteśmy — mocą żołnierskiego czynu i międzynarodowego prawa.
Będziemy — mocą polskiego trudu, ludowego wojska, obronnego sojuszu ze Związkiem Radzieckim, z socjalistyczną wspólnotą.
Może w tej samej hali spotkają się w osiemdziesięciolecie polskiego powrotu nad Odrę nasi następcy. Niechaj w starych gazetach, w kronikach znajdą trwały ślad po tych, którzy w najcięższym dla kraju czasie nie szczędzili „krwi i blizny", rzetelnej pracy, myśli serdecznej.
Niech rozkwita piastowska ziemia!
Niech się umacnia socjalizm!
Niech żyje Polska!
Tekst na podstawie książki W.Jaruzelskiego, „Przemówienia 1987”, Książka i Wiedza, Warszawa, 1989, strony 115-127.